Wakacje 2008 były bardzo pracowite i szczęśliwe, urodziła mi się córka Matylda to po pierwsze. Potem poleciałem na Syberię i próbowałem opłynąć Bajkał po linii brzegowej, kraulem w pław – jakieś 1700 km w wodzie około 8-9 stopni celcjusza. Po nie do końca udanej próbie pełnej wrażeń i wspaniałych chwil spędzonych nad brzegami najgłębszego jeziora świata udało mi się wrócić do domu na 15 godz.

Czekała mnie teraz przygoda w Himalajach – wspinaczka na Manaslu 8153 m.n.p.m.

Ale może od początku.
Założenie było takie że jedziemy na Cho-Oyu 8201 m.n.p.m., lecz po tygodniu bezskutecznego ubiegania się o wizę do Chin postanowiliśmy jak większość innych ekip wybrać inny cel, wybór padł na Górę Ducha. Góra niższa o 50 metrów lecz znacznie bardziej wymagająca od tybetańskiej Bogini. Spędzając 7 dni w Katmandu musieliśmy się spieszyć w okolice góry, ponieważ został nam już niecały miesiąc na działania górskie a w przypadku ośmiotysięcznika i niepewnej pogody panujące w okolicach Annapurny i Manaslu to mogło okazać się niewystarczające. Wynegocjowaliśmy z agencją transport helikopterem do wioski Sama położonej na wysokości 3400 m n.p.m. jeden dzień drogi od bazy i 3 dni drogi od granicy z Tybetem. Ta opcja zabrania się w jedną stronę helikopterem zaoszczędziła nam ok. 7 dni drogi trekkingu.

Image00014L

Ludzie z wioski oczywiście nie mają takiej możliwości – muszą dochodzić do cywilizacji około 5-6 dni i oczywiście wszystkie produkty i sprzęty przenoszone są na plecach tragarzy, którzy pracują odpowiednio za około 3 dolary dla Nepalczyków i około 15 dolarów dla obcokrajowców.
Nasza Wyprawa składała się z 5 osób: Ja i Paweł plus dwójka austriaków i szwajcar. Koledzy z zachodniej granicy mieli szerpę do dyspozycji i tlen w razie problemów na wysokości. My z założenia nie korzystaliśmy z pomocy tragarzy i szerpów jak i nie mieliśmy tlenu. Większość ekip pod Manaslu w tym sezonie zakładała wejście na szczyt z arsenałem butli tlenowych jak i w obstawie szerpów.

Image00021L

 

Dzień po przylocie do wioski, byliśmy już na rekonesansie w Bazie z zadaniem zajęcia i zaklepania jak najlepszych miejsc pod namioty. Okazało się że miejsc dobrych brak, średnich już nie ma i trzeba w większości kopać platformy pod bazę. Po dwóch dniach pobytu w bazie zaczęliśmy prowadzić akcję górską, droga do obozu pierwszego przebiegała przez lodowiec i zajmowała od 4 do 7 godz. Zależnie od stopnia aklimatyzacji i niesionego ciężaru. Pierwszego dnia, gdy wyszliśmy do jedynki nasze plecaki ważyły około 20 kg, założyliśmy platformę i zostawiliśmy depozyt w postaci gazu jedzenia i sprzętu, wszystko zdeponowaliśmy z rozbitym namiocie. Pierwsze dni wyprawy a zwłaszcza pierwszy tydzień opiewał w bardzo dobrą i stabilną pogodę, co pozwoliło nam myśleć o wyjściu do obozu II na 6400 i 6700. Dzień wyjścia na wysokość 6400 był słoneczny, lecz w połowie drogi do obozu pogoda zmienił a się diametralnie i zaczął padać gęsty śnieg. Po nocy spędzonej na 6400 wszystkie ekipy wycofały się dół a my postanowiliśmy zaczekać jeden dzień na poprawę pogody i ewentualnie wyjść wyżej na 6700. Zabraliśmy ze sobą jedzenia i gazu na 6 dni, więc czuliśmy się bezpiecznie i komfortowo. Po dwóch dniach spędzonych w większości w oczekiwaniu na pogodę i odkopywaniu namiotu stwierdziliśmy, że poczekamy do rana i jeśli pogoda się nie poprawi to decydujemy się schodzić na bazy.

Image00025L

 

Decyzja o zejściu stała się rzeczywistością rano, a śnieg nadal nie przestawał padać. Zejście było bardzo ciężkie i przypłacone stresem spowodowanym przez duże zagrożenie lawinowe. Po dniu schodzenia, w padnięciu w szczelinę, szukaniu drogi na lodowcu przy widoczności 5 metrów, udało się dojść do bazy ku zdziwieniu większości wspinaczy którzy popijali herbatkę już od dobrych dwóch dni w bazie i byli mocno zdziwieni co my tam tak długo robiliśmy. Załamanie pogody trwało 10 dni a ilość śniegu która napadał przykrywała namioty na 2,5 metra. Przez ten czas w bazie borykaliśmy się z ciągłą wilgocią w namiotach i próbą „zabicia czasu”, pomocne były książki i odtwarzacze mp3. W między czasie skradziono mi kurtkę puchową i całe 10 dni musiałem chodzić w kilku polarach.

Image00001L

 

Po względnym ustaniu opadów odczekaliśmy 3 dni i ruszyliśmy w górę z zamierzeniem dojścia na szczyt. To co zastaliśmy po kolejnych obozach przeszło nasze najgorsze scenariusze. Namioty pod śniegiem około 2,5-3 metrów, a co za tym idzie brak względnej lokalizacji namiotów przy takiej dużej ilości śniegu. Praca przy szukaniu sprzętu zajmowała od kilku godzin, czasem do kilku dni, a nierzadko dla większości ekip kończyła się niepowodzeniem w próbie odnalezienia sprzętu i zakończeniem wyprawy. My szczęśliwie odnaleźliśmy sprzęt i mogliśmy kontynuować wspinaczkę.

Nasz namiot na wysokości 6400 m n.p.m.
Nasz namiot na wysokości 6400 m n.p.m.

Straciliśmy w zasadzie namiot, śpiwór, kuchenkę plus kilka gadżetów, lecz mieliśmy zapasowe rzeczy, które umożliwiły nam kontynuowanie akcji. Dotarliśmy do 6700 i przespaliśmy trzy noce i na czwarty dzień z większością ekip które zostały zamierzaliśmy spróbować dojść na 7400 do obozu czwartego .  Dzień następny obudził nas piekną pogodą i zapałem do pracy i wyjścia do IV. Po dwóch godz. 80% ekip się wycofała i zostaliśmy w 6 osób . decyzja o wycofaniu tłumaczyli wszyscy tym ze jest za duże zagrożenie lawinowe i za dużo torowania w śniegu.

My we dwójkę plus szwajcar i trójka amerykanów postanowiliśmy kontynuować drogę do IV, po pewnym czasie dołączyła do nas grupa amerykanów i czwórka sierpów wysokościowych ( amerykańska obstawa od Russela Brice’a).  Udało się pokonać lodowe seraki i dotrzeć na wysokość 7400 około godz. 20.00 z zamiarem wyjścia dnia następnego na szczyt. Noc w czwórce był już bardzo zimna w oklicach – 25 -30 stopni. O godz. 7 rano ruszyliśmy na szczyt, było słonecznie i wiało bardzo umiarkowanie, dotarłem do ostatniej grani szczytowej około 13.30, gdy starałem się przejść ostatnią grań i byłem jakieś 30 metrów od szczytu strzeliła deska śnieżna na nawisach i nie zdecydowałem się kontynuować drogi bez liny i asekuracji.

Manaslu wysokość 8110 m n.p.m.
Manaslu wysokość 8110 m n.p.m.

Zszedłem 40 metrów niżej i poczekałem 2 godz. na Pawła. Gdy byliśmy już razem to okazało się ze jest już 16.00 i Paweł jest bardzo zmęczony.

Decyzja była szybka i zdecydowana – schodzimy w dół. Nikt w przeciągu 3 dni od naszego wejścia nie przeszedł tej ostatniej grani, udało to się ekipą które szły 3 dni po nas i zakładały poręczówki przy pomocy szerpów i tlenu. Droga na dół do baz była bardzo mecząca a w moim przypadku po zejściu następnego dnia do bazy musiałem pokonać treking 120 km w 2,5 dnia, gdy jest przewidywane 6 dni. To była cena jaka zapłaciłem za dłuższy pobyt w górach i za chęć „złapania” mojego samolotu na który się ostatecznie spóźniłem 3 godz.

Serdeczne podziękowania firmie Paker za udzielenie wsparcia sprzętowego i możliwość przetestowania nowej bielizny i sprzętu GRIFONE . Bielizna sprawdziła się rewelacyjnie a sprzęt gore tex i wyprawowy jest najwyższej jakości o czym może świadczyć fakt, że duża wyprawa mająca w składzie Edurne Pasaban, kobietę która ma na swoim koncie 11 ośmiotysięczników była wyposażona tylko w sprzęt GRIFONE.

Pozdrawiam serdecznie
Jan Witkowski