Tej zimy postanowiłem wyjechać z Żoną w polskie Tatry – znając mnie uznalibyście, że to żadna nowość, bo jeżdżę tam od najmłodszych lat – ale nie wiedziałem, jak ten wyjazd będzie się różnił od poprzednich.

Polskie Tatry znam dobrze – pasją zaraził mnie mój Tata, gdy jako dzieciak pojechałem z nim pierwszy raz zdobywać szczyty i tak zostało… Jednak zwykle unikałem Tatr w zimowej aurze z racji na to, że dzień jest krótszy, warunki pogodowe gorsze, a przez to trasy nie mogą być tak ambitne jak lubię.

Ale przyznam, że teraz już wiem, jak dużo mnie omijało…

Góry zimą są piękne. Przechadzając się znanymi dobrze szlakami można odkryć je na nowo w wersji niczym z tajemniczej Narnii. Ponadto wiele szlaków jest dużo mniej męczących, ponieważ śnieg przykrywa kamienne stopnie i w wielu miejscach idzie się „jak po płaskim”. Jednak to, o czym w takich warunkach trzeba pamiętać, to odpowiedni sprzęt zimowy. Pierwsze „MUST BE” zimowego wyjazdu to raczki i kijki.

Według mnie raczki są dużo bardziej uniwersalne niż raki. Dlaczego? Można nałożyć je idąc po lodzie, zlodowaciałym śniegu, czy zmrożonym błocie. Nie trzeba zbytnio analizować grubości śniegu, czy lodu i bać się, że raki się stępią. Dużo łatwiej i szybciej je zdejmować oraz nakładać. No i są znacznie poręczniejsze i lżejsze, co ma znaczenie kiedy nosisz plecak załadowany przez Żonę prowiantem niemalże na cały tydzień 😛

W drodze na Kasprowy Wierch, idąc od Murowańca, mogłem mieć założone raczki przez cały czas, podczas gdy maszerująca z nami koleżanka, posiadająca tylko raki, bała się je nałożyć, żeby ich nie zepsuć. Ślizgała się na cienkim lodzie uparcie czekając niemal do samego szczytu „na odpowiedni moment”. 

Kiedy w końcu zdecydowała się je założyć – zajęło jej to dość dużo czasu. Tymczasem ja mogłem nałożyć i zdjąć raczki niemal w parę sekund. Oczywiście nie ujmuję wartości raków, bo są one dużo stabilniejsze i odpowiednie na bardziej wymagające trasy. 

W każdym razie na zimowy wyjazd z Żoną (czytaj: bez nadmiernych szaleństw :P) raczki wystarczą w zupełności. No i komfort chodzenia też jest większy – w rakach musisz cały czas pamiętać o tym, że masz je na nogach i uważać by nie zaczepić nimi o stuptuty, czy nogawki. A takie zaczepienie skutkuje niemiłą wywrotką czego niestety doświadczyła jedna z uczestniczek naszego wyjazdu. 

Poza tym raczków prawie nie czujesz na nogach, a raki już w dłuższych trasach dają o sobie znać wagą i sztywnością.

Jakie raczki wybrać?

Odpowiedź jest prosta: Dopasowane 😛

Mam tu na myśli oczywiście dopasowanie rozmiaru do buta (nie do rozmiaru stopy – co czasem bywa mylące dla osób kupujących raczki pierwszy raz), ale także dopasowane do miejsc w które będziesz chodzić. Ja wybrałem raczki włoskiej firmy Nortec model Nordic. Charakteryzuje się on optymalnym – dla mnie – stosunkiem wagi do ilości kolców.

Nosząc rozmiar buta 45 miałem do wyboru następujące modele raczków: Trail ważące jedyne 185 g, ale mające 14 kolców po 8 mm, Alp (posiadającymi 21 kolców o długości 7 i 17 mm) na bardziej wymagające trasy (których nie planowałem podczas swojej wyprawy) oraz modele Fast i Nordic.

Ostatecznie wybrałem raczki Nordic, choć Fasty kusiły lekkością (waga dla rozmiaru XL to tylko 275g!). Nordic przypadł mi jakoś bardziej do gustu – może to za sprawą dobrze wykonanego opakowania z przydatnym haczykiem/karabińczykiem.

Raczki Nordic mają 21 kolców po 8mm i ważą w moim rozmiarze 330g. Już na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie wytrzymałych, może dzięki stali nierdzewnej i wyjątkowo odpornej gumie z silikonowego elastomeru, odpornego na mrozy aż do -60oC! Przyznam, że sprawdziły się wyśmienicie.

Raczki mają jaskrawozielony kolor, który bez wątpienia wyróżniał mnie na szlaku – dzięki czemu koleżanka, która się odłączyła od nas, pytając innych turystów, czy nie widzieli „takiej parki” otrzymała odpowiedź „ aaa ten chłopak w zielonych raczkach – tak widzieliśmy ich”.

Raczki wbijały się świetnie w lód, zmarznięty śnieg powodując, że stawiane kroki były pewne i stabilne. Jedyne momenty kiedy raczki średnio sobie radziły to świeży kopny śnieg w którym raczki wraz z butami po prostu się zapadały. Czasem też śnieg przyklejał się do raczków, ale nawet w takich warunkach wolałem mieć je na sobie, bo jednak jestem przekonany, że bez nich poślizgnąłbym się wielokrotnie i na pewno nie doszedł w te miejsca, które udało się zdobyć.

Czego jeszcze nauczyłem się na zimowej wyprawie? Raczki warto zabierać do plecaka na KAŻDE wyjście. Przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy po intensywniejszych dniach zrobiliśmy sobie „lajtowy dzień” idąc na spacer Doliną Kościeliską do Smreczyńskiego Stawu. 

Przyznam, że tego dnia zachowałem się jak 100% ignorant zakładając letnie adidasy. Myślałem sobie: przecież to tylko dolinka. A jednak … Nawet w takich miejscach zimą przydają się raczki. Cóż było robić… żeby przechadzka nie trwała wieki, a każdy krok nie był wyliczeniem prawdopodobieństwa poślizgu – o zgrozo nałożyłem raczki na moje adidasy iiii…. też świetnie dały radę.

Zestawiając raczki marki Nortec z innymi raczkami z którymi miałem do czynienia, te pierwsze wydają się być dużo lepiej wykonane – świadczą o tym materiały z których zostały wyprodukowane, jak i twarde eleganckie opakowanie z dwoma kieszeniami (dzięki czemu raczki nie plączą się o siebie).

Jednak czas pokaże jak się będą sprawować po latach użytkowania. Na razie mają u mnie ocenę celującą.

Marcin