Ostatnim razem byliśmy w Tatrach półtora miesiąca temu (listopad). Wybraliśmy się wtedy ze znajomymi na wyprawę po grzbietach Ornaku, a że dzień wcześniej posiedzieliśmy nieco dłużej przy pewnych trunkach, tak też tego dnia nie wybraliśmy się o świcie (jak było w pierwszych planach), ale nieco później. 
No i słońce nie czekało na nas aż zejdziemy bezpiecznie…

W przeciągu paru minut zrobiło się szaro. A za chwilę ciemno. Całkowita noc. Nic nie widać. A przed nami parę godzin marszu. Na szczęście mrok zastał nas już w momencie kiedy wchodziliśmy w las, więc teren był już znacznie równiejszy.

Wybraliśmy się tego dnia – trochę bez pomyślunku – tzn. bez czołówek. Uratowali nas znajomi, którzy pożyczyli mi lampkę rowerową, a Żona szła z koleżanką, która miała rozładowującą się czołówkę (oczywiście bez zapasowych baterii ;).

Przyznam, że ten powrót nie był zbytnio komfortowy. Ja miałem przez lampkę zajęte ręce, a Żona wpadła do jakiejś kałuży, bo jedna czołówka na dwie osoby, to nie jest najlepszy pomysł (tym bardziej, że czołówka koleżanki z każdym krokiem świeciła coraz słabiej).

Nauczeni tym niemiłym doświadczeniem na styczniową wyprawę zabraliśmy czołówkę marki Biolite. Nosiliśmy ją każdego dnia – bo w górach nigdy nie wiesz, co Cię zastanie, a ta czołówka to tylko 69g. Zresztą czołówka przydała się także poza szlakiem np. kiedy próbowaliśmy po ciemku pakować nasze bagaże do samochodu – i jak na złość światło przed domem gospodarzy przestało działać…

Czołówka Biolite jest ładowana energią elektryczną przez kabel USB (a nie bateriami), co jest bardzo wygodne, bo wystarczy użyć ładowarki od telefonu (którą i tak zabieramy na każdy wyjazd). Przyznam, że na samym początku podchodziłem do tego „ładowania” nieco nieufnie. Przekonał mnie jednak fakt, że nie musiałem myśleć, gdzie dokupić kończące się baterie i kwestie związane z ochroną środowiska.

Chuchając na zimne na wyprawy zabierałem powerbank, głównie z myślą o telefonach, ale także jako awaryjne ładowanie czołówki. Fajne jest to, że czołówka ładując się może jednocześnie wykonywać swoją pracę rozświetlając drogę.

Znając tę funkcjonalność czułem się bezpiecznie. Co więcej, powerbank ani razu się nie przydał, bo akumulator czołówki „starcza” aż na 40 h świecenia (no chyba, że używamy jej cały czas w trybie 330 lumenów wtedy będzie świecić mega intensywnie przez ok. 3h).

Warto wspomnieć też o blokadzie włącznika – dzięki czemu mamy pewność, że czołówka nie włączy się nam przez przypadek w plecaku i nie rozładuje po drodze.

Pomimo że wyjazd był zimowy i w wyższych partiach gór wpadaliśmy w zaspy śniegu, w dolinach przez parę dni łapał nas deszcz i tu przydawała się kolejna funkcjonalność czołówki, czyli jej wodoodporność. Nie musiałem zatem myśleć o tym, by chronić ją przed deszczem w czasie wędrówki, czy pamiętać o tym, by wyjąć ją z przemoczonego plecaka.

Lampka jest intuicyjna w użyciu. Ma jeden przycisk, którym wybiera się z pośród kilku opcji pożądany tryb świetlny. Czołówka świeci światłem czerwonym i białym, ciągłym i migającym, może także zmieniać swoją intensywność – to znacznie rozszerza jej użyteczność. Jej siła światła osiąga 330 lumenów przy włączeniu halogenu i trybu podstawowego (w trybie podstawowym to 100 lumenów, a sam halogen świeci z mocą 230 lumenów). 

Ponadto czołówka oświetla aż do 75 metrów, co daje naprawdę szerokie spektrum widzenia.
Co śmieszne, po powrocie do domu czołówka dalej ratuje nam skórę… np. dzięki niej mogłem normalnie przemieszczać się po domu podczas awarii prądu.

Czołówka Biolite w nowym roku – kiedy postanawiam wrócić do biegania – przyda się także na wieczorne treningi. Zapewniając mi oświetlenie drogi i widoczność dzięki odblaskom znajdującym się na opasce. Jednym słowem polecam. 🙂

Marcin