Któż nie marzy lub kiedyś nie marzył o wejściu na Mont Blanc?
To przecież szczyt „obowiązkowy” dla każdego turysty wysokogórskiego w naszej części świata, nieodzowna pozycja na liście gór do „zaliczenia” każdego górskiego kolekcjonera. Ci, którzy niekoniecznie się z tym owczym pędem identyfikują i nie chcą iść na łatwiznę, mogą szukać innych dróg.
Czy jednak jest możliwe, aby w sezonie letnim, w okresie pięknej pogody, móc podziwiać majestat góry sam na sam, z dala od komercyjnego zgiełku, mając za towarzystwo oprócz partnerów jedynie góry po horyzont?
Tak, to możliwe. Na „drodze papieskiej” od włoskiej strony malowniczego masywu Monte Bianco.Nazwa trasy wzięła się stąd, że wytyczył ją w 1890 roku Achille Ratti, późniejszy Papież Pius XI. Już rok później w miejscu obecnego schroniska Gonella, leżącego na wysokości 3071 m n.p.m., powstał pierwszy schron.
Po latach rozbudowano to w eleganckie schronisko ze schronem zimowym, zaś droga stała się klasyczną od strony włoskiej.
„Klasyczna” w tym przypadku nie oznacza jednak „łatwa”. Wyceniana jest na PD – PD+. Zdecydowana większość pokonujących ją turystów idzie pod opieką przewodników.
Samodzielnie zmierzyć się z nią mogą jedynie ci, którzy oprócz odpowiedniego sprzętu posiadają już spore doświadczenie w posługiwaniu się rakami i czekanem, poruszaniu się w zespole linowym po lodowcu, wiedzą co to biwak, potrafią rozpoznać zagrożenia i zachować się w sytuacjach awaryjnych, a także radzą sobie z czytaniem mapy czy obsługą GPS oraz samodzielnym wytyczaniem logicznej trasy w terenie wysokogórskim, gdzie nieraz na ścieżkę czy znaki nie ma co liczyć.
Ponadto, w przeciwieństwie do dobrze sytuowanych Francuzów, którzy z reguły, po uprzednim zaaklimatyzowaniu się w rodzimych górach, wykupują transfer samochodem z Chamonix przez tunel pod Mont Blanc na stronę włoską, po czym wraz z przewodnikami wchodzą na szczyt i schodzą do Chamonix, przedstawiciele mniej zamożnej części Europy, o ile nie mają w grupie kogoś, kto zamiast iść na szczyt przejechałby samochodem do Francji, skazani są na schodzenie tą samą, wymagającą i miejscami eksponowaną, drogą.
Ci, którzy nie mają aklimatyzacji lub po prostu chodzą wolniej i obawiają się, że nie zdążyliby w jeden dzień obrócić ze schroniska Gonella na szczyt i z powrotem, często zabierają ze sobą sprzęt biwakowy i po pierwszym noclegu w Gonelli podchodzą tylko do podnóża grani, gdzie zakładają obóz. To wymagające wagowo i logistycznie przedsięwzięcie opłaci nam się także wówczas, gdy trafi się jedynie krótkie, trwające niecały dzień, okno pogodowe.
Z biwaku jest znacznie bliżej na szczyt, szybsza jest także droga powrotna. Należy jednak zachować ostrożność, bowiem nie sposób tam znaleźć całkowicie bezpiecznego miejsca na namioty i zdarzają się spadające kamienie. Natomiast po okresie dużych opadów lepiej w ogóle zrezygnować z próby wejścia ze względu na lawiny.
Wędrówkę rozpoczynamy z odległego zakątka doliny Aosty, za Courmeyeur i Val Veny. Podejście do schroniska Gonella zająć nam może 5, ale równie dobrze nawet 9 godzin, zależnie od ciężaru plecaka oraz tego, jak poradzimy sobie z wejściem na lodowiec Miage, wyszukiwaniem drogi na jego morenie, a w końcu ze stromym i eksponowanym 500-metrowym podejściem do schroniska.
W Gonelli spać można albo w schronisku, albo, co warte polecenia dla grup chcących przygotowywać własne posiłki (w głównym budynku nie wolno gotować) w odremontowanym schronie zimowym. Co istotne, ze schroniska należy znieść wszystkie swoje śmieci. Jeśli stamtąd rozpoczynamy atak szczytowy, powinniśmy wyjść najlepiej ok. 1:00 w nocy.
Jeśli chcemy zakładać biwak, możemy wystartować nawet ok. 8-9:00. Podejście do „plateau” poniżej wyjścia na grań zajmuje ok 4-6 godzin. Dużo zależy od warunków śniegowych oraz stanu lodowca, który o ile w czerwcu jeszcze całkiem przyjemny, o tyle końcem sierpnia staje się zabójczym labiryntem pootwieranych szczelin.
Wyruszając na szczyt z biwaku także lepiej wyjść wcześnie, np. ok. 3:00. Ważne, żeby zbocze, prowadzące na grań, oraz eksponowany odcinek samej grani, przejść zanim znajdą się w promieniach słońca, wtedy bowiem zboczem spadają kamienie, zaś grań zaczyna rozmiękać.
Droga papieska na Mont Blanc to naprawdę piękna alpejska przygoda. Ale na pewno nie dla każdego. No chyba, że z przewodnikiem.
Aleksandra Dzik
Paker Team
BluEmu Team