Wyruszałam na arktyczny rejs na Czukotkę i potrzebna nam była kuchenka. Nie do codziennego gotowania – na jachcie była typowa żeglarska kuchenka gazowa. Chodziło o jakiś sprzęt na ewentualne trekingi, coś lekkiego, zajmującego mało miejsca w plecaku, dającego możliwość korzystania z różnego typu paliw, bo czy będzie szansa kupić na takiej Czukotce czy w eskimoskich wioskach północnej Alaski typowy kartusz z gazem – raczej wątpiliśmy. Wybór padł na model Flexi Ful GoSystem – najtańszy nie był, ale zachwalano go jako niezawodny, co w arktycznych, często ekstremalnych warunkach było istotne.
Wypłynęliśmy. Powiem szczerze, zbyt często turystycznej kuchenki nie wykorzystywaliśmy, bo ze względu na zagrożenie ze strony polarnych niedźwiedzi, ambitnych trekingów za wielu nie robiliśmy. Ale czasem coś tam w terenie pichciliśmy. Na przykład na kanadyjskiej Wyspie Herschel, na północ od Jukonu, gdzie wybraliśmy się obserwować woły piżmowe, czy na Alasce, kiedy zrobiliśmy sobie wyprawę w interior niemal nieskażanego cywilizacją Półwyspu Seward.
Nasz rejs po morzach Beauforta, Czukockim, Wschodniosyberskim i Beringa trwał trzy miesiące. W jego połowie, nad północną Czukotką, złapał nas sztorm. Potężny, najgorszy jaki przeżyłam w swojej wieloletniej żeglarskiej karierze. Problemem było nie tylko to, że naprawdę solidnie wiało, że prowadziliśmy jacht tylko we dwójkę (bo cała załoga to mój szwedzki kolega i ja), że całą noc walczyliśmy na pokładzie przemoczeni i zziębnięci (o tym jak było zimno świadczyło to, że zamarzały wanty). Najgorsze było, że wiedzieliśmy że jesteśmy w tej walce osamotnieni, że na tych akwenach nic przecież nie pływa i że gdyby coś, na pomoc nie mamy szans.
Cudem udało nam się wejść do zatoczki, w której przeczekiwaliśmy szalejący przez kilka dni sztorm. Uratowaliśmy życie, ale mieliśmy na jachcie sporo uszkodzeń. Jednym z najbardziej dotkliwych okazało się odkrycie, że rozszczelnił się zawór w butli gazowej, gaz się ulotnił i nasza normalna kuchenka stała się bezużyteczna. Szansę na wymianę butli mieliśmy dopiero w którymś z portów Ameryki, a to oznaczało dwa tygodnie bez możliwości gotowania. Trochę kiepsko, bo w tropikach można by było przeżyć np. na owocach, ale w Arktyce bez ciepłego jedzenia raczej ciężko.
Uratowała nas wspomniana na początku malutka kuchenka GoSystem, którą zabraliśmy przecież tylko z myślą o trekingach. Mieliśmy i benzynę, i naftę, czyli paliwo do gotowania było. Wprawdzie na podskakującym na fali jachcie gotowanie nie było łatwe, ale sztukę klinowania palnika wraz z postawionym na nim garem opanowaliśmy do perfekcji. Nawet nie chce mi się myśleć, jak wyglądałyby te 2 tygodnie żeglugi w arktycznym zimnie bez gorącej herbaty i przynajmniej jednego ciepłego posiłku dziennie. Mała kuchenka, a tyle radości .
A jaki był dalszy los kuchenki? Ja wróciłam do Polski, kuchenka została na jachcie, na którym Borje, mój szwedzki kompan, po wmarznięciu w lód spędził arktyczną zimę. Wiem że Borje zabierał kuchenkę na eskapady jakie robił sobie pożyczonymi od Eskimosów psimi zaprzęgami. Aż pewnego dnia podczas jednej z wycieczek zarwał się lód skuwający rzekę po której Borje jechał i część dobytku utonęła w wodzie. Niestety należała do niego także nasza wysłużona kuchenka.
Monika Witkowska
Więcej o rejsie: na stronie Moniki pod linkiem oraz w książce „Kurs Czukotka”.